W tej sytuacji mozolne poszukiwanie nazwisk złotników działających w Sandomierzu czy Sochaczewie nie mogło przynieść atrybucji tutejszych sreber, a więc było odkładane „dla następnych pokoleń”. To właśnie spowodowało brak opracowań, a nie wtajemniczeni uwierzyli w „pustynię złotniczą” rozciągającą się na wschód od Krakowa, Poznania i Torunia. Mam natomiast poważne obawy, że prawdziwą pustynią złotniczą pozostaną dla nas na zawsze nie przebadane wcześniej tereny Pomorza Zachodniego. Ostatnia wojna wymiotła stamtąd i zabytki i archiwa, tak więc odtworzenie dziejów tamtejszej sztuki złotniczej chyba definitywnie zostało przekreślone.
Wróćmy jednak do poprzednich wywodów — jeżeli prawdą jest, że niegdyś w małych miasteczkach całej Polski gnieździli się złotnicy, to wypada odpowiedzieć na proste pytanie: co stało się z tymi warsztatami, które znikły gdzieś w pomroce dziejów. Osobiście widziałbym dwa kataklizmy, które zmiotły je z powierzchni ziemi. Pierwszym z nich były pożogi i rabunki, które przetoczyły się przez Polskę w połowie XVII w., po którym to „potopie” rzemiosło znakomitej większości małych ośrodków Polski centralnej nie podźwignęło się z upadku, a już zwłaszcza luksusowe rzemiosło złotnicze. Drugim powodem zagłady istniejących jeszcze tu i ówdzie prowincjonalnych warsztatów była oczywiście rewolucja przemysłowa XIX w. Rozrost dużych firm, dysponujących nowoczesnym parkiem maszynowym, wypiera z rynku drobnych rękodzielników i koncentruje produkcję w kilku dużych ośrodkach. Znakomitą ilustracją tej sytuacji jest zarządzenie carskie z 1851 r. ustanawiające dla całego Królestwa Kongresowego tylko jeden urząd probierczy — w Warszawie. I było to niewątpliwie posunięcie słuszne. Każdy z nas, kto miał w ręku sporo sreber z pierwszej połowy XIX w., ten wie, jak wiele z nich nosiło znaki z napisem „Warszawa”, a jak nieliczne „Radom”, „Lublin”, „Kalisz” czy „Kielce”, nie mówiąc już o takich unikatach jak „Włocławek”, „Płock” czy „Suwałki”. Tak oto dopiero w XIX w. powstała prawdziwa pustynia złotnicza rozciągająca się od Krakowa do Warszawy i od Warszawy do Wilna, a niektórzy skłonni są mniemać, że tak było zawsze. Okazuje się jednak, że dopiero pojawienie się maszyny sztancującej i dyliżansu zgromadziło produkcję złotniczą w kilku miastach, sprowiadzając wegetujące na prowincji warsztaciki do roli podręcznych reperatorów.
Jak z powyższych rozważań wynika, nasza obecna Zwiedza o historii i dyslokacji warsztatów złotniczych na terenach Polski centralnej i wschodniej jest mizerna, a mizerota ta rodzi szereg błędnych poglądów. Uporządkowanie całości zagadnienia wymagać będzie wielu prac, zwłaszcza pełnego przebadania materiałów archiwalnych. Do tego czasu pozostaje nam kontentować się luźnymi przemyśleniami zrodzonymi z wizyt po zakrystiach, gdzie drzemią stare srebra, czasem skłonne do zwierzeń, przeważnie jednak milkliwe jak anonimowe portrety.