Niezmiernie częstym rodzajem uszkodzeń są deformacje znaku powstałe w trakcie użytkowania przedmiotu. Do najtypowszych należą zniekształcenia powstałe w skutek licznych, drobnych urazów powodujących „rozlanie rysunku i równomierne zatarcie jego szczegółów. Często też spotykać będziemy zniekształcenia wywołane silnym, pojedynczym urazem lub zarysowaniem, które mogą spowodować całkowite zniszczenie fragmentu znaku. Do szczególnie złośliwych przypadków należy takie uszkodzenie trzeciej cyfry w dacie rocznej. Odczytywanie „na siłę” zachowanych szczątków prowadzi nieraz do tego, że człowiek skłonny jest widzieć nie to, co było napisane lecz to, co chciałby zobaczyć — dalsze konsekwencje takiego działania nie wymagają komentarzy. Znam też liczne pomyłki przy odczytywaniu znaków powstałe wskutek zanieczyszczenia odbitki — brud osiadły w zagłębieniach zaciera rysunek. Dlatego też obok lupy noszę zawsze przy sobie maleńką szczoteczkę z ostrego włosia. Ileż to zamieszania narobiła kiedyś jedna mucha śladem swego krótkiego przystanku na znaku pewnego szacownego zabytku. Dopiero interwencja mojej szczoteczki umożliwiła ustalenie prawidłowej proweniencji obiektu… Innym niebezpieczeństwem czającym się w tych miniaturowych pieczątkach są ciemne plamy wywołane korozją srebra. Oglądanie takiego „łaciatego znaku pod lupą pozwala łatwo rozeznać się w jego kształcie. Sprawa wygląda gorzej, gdy oglądamy znak na zdjęciu — wtedy już trudniej rozpoznać co jest cieniem powstałym w zagłębieniu, a co ciemną plamą. Z tego płynie prosty wniosek, że w szczoteczkę powinien również zaopatrzyć się fotograf. Kiedy już mowa o fotografii, należy zapamiętać, że głęboko odbity znak, oświetlony bocznym światłem z jednego źródła, okazuje się na fotografii częściowo nieczytelny w głębokich, czarnych cieniach. Fotografowane znaki należy więc rozjaśniać (choćby światłem odbitym) pod kątem 45° do głównego źródła światła.
Wracając do uszkodzeń znaków, nie można pominąć zniszczeń spowodowanych celową działalnością człowieka. W pierwszym rzędzie należy tu wymienić remonty obiektów zabytkowych. Umyślnie używam określenia „remont”, bo niestety zbyt często spotykane przykłady spolerowania znaku poza granice czytelności, zalania go lutem lub zatarcia przez nałożenie nowego, galwanicznego złocenia, uniemożliwiają użycie w takich przypadkach terminu „konserwacja” Nie miejsce tu na rozważania przyczyn skandalicznej sytuacji, jaka wytworzyła się u nas przy remontowaniu nawet najcenniejszych zabytków sztuki złotniczej, niemniej trudno przemilczeć fakt nieodwracalnej dewastacji wielu cennych obiektów i widniejących na nich do niedawna znaków złotniczych.
Omawiając zniszczenia znaków złotniczych rękoma wandali, nie można pominąć niechlubnego pomysłu zrodzonego za urzędniczym biurkiem. Mam tu na myśli zarządzenie wprowadzające tzw. kasownik (w formie dwu ustawionych obok siebie liter XX), którym urząd probierczy zacierał dawne znaki złotnicze w momencie przybijania nowych, mszcząc tym sposobem metryki zabytków trafiających do handlu antykwarskiego. Antykwariaty w PRL przez długie lata żądały bowiem powtórnego znakowania sprzedawanych w nich sreber. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość dyrekcji urzędu probierczego, która wycofała się z niefortunnego pomysłu niezwłocznie po interwencji środowiska historyków sztuki. Errare humanum est.
Na zakończenie jeszcze o jednym przypadku celowego niszczenia dawnych znaków złotniczych. Dotyczyło ono zresztą niemal wyłącznie znaków imiennych, zwłaszcza zawierających pełne nazwisko mistrza. Prymitywni złodzieje, zwłaszcza w okresie tzw. wielkiego szabru po ostatniej wojnie, dopatrywali się w nich znaków własnościowych i starannie je wyskrobywali tak, jak pieczątki własnościowe w książkach.
Tak oto zły los pospołu z głupotą ludzką niszczą niekiedy jedyną metrykę zabytku — znaki złotnicze.