Wśród fałszerstw znaków złotniczych rozróżniamy dwa ich rodzaje. Pierwszy rodził się razem z zabytkowym obiektem i polegał na różnicy pomiędzy tym, co głosił znak probierczy, a tym co naprawdę zawierał stop metalu. Oszustwa ria próbie można było dokonywać dwojakim sposobem — albo drogą nakłonienia probierza, aby przybił na przedmiocie pożądaną cechę albo przez wykonanie przyrządu do bicia takiej cechy na własny użytek. Matactwa takie dotyczyły wyłącznie składników stopu z jakiego przedmiot wykonano, natomiast nie powodowały zaburzeń w rodowodzie samego obiektu — w sferze czasu i miejsca powstania — są więc dla współczesnego badacza sprawą drugorzędną.
Sytuacja ,wygląda inaczej od czasu, kiedy na świecie pojawiło się zjawisko dawniej nieznane — handel antykwarski. I tu znowu mamy do czynienia z dwojakim sposobem okpienia klienta — zupełnie jak za dawnych czasów — albo znak jest autentyczny a obiekt fałszywy, albo fałszerz wykonuje odpowiednią puncynę na własny użytek. Ten drugi rodzaj oszustwa rozplenił się — i to na dość szeroką skalę — tam, gdzie złotnik sprawnie potrafił wykonać falsyfikat znaczniejszej rangi artystycznej, a pokaźna liczba bogatych nabywców gwarantowała łatwą sprzedaż sygnowanego dzieła znanego mistrza. Zanik dawnych technik we współczesnym warsztacie złotniczym zredukował znacznie tego typu praktyki na naszym terenie. Sporo niezłych falsyfikatów opatrzonych fałszywymi znakami napłynęło do nas po ostatniej wojnie wraz z szabrem ze Śląska, gdzie bogacący się przemysłowcy na przełomie XIX i XX w. tworzyli olśniewające kolekcje „antyków” w swych „zabytkowych” pałacach. Z czasem większość tych falsyfikatów wyjechała nielegalnie za granicę, reszta zaś, przyczajona w naszych kolekcjach publicznych i prywatnych cichutko obrasta autentyczną patyną.
Dziś dla polskiego muzealnika i kolekcjonera szczególnie groźne bywają tzw. pasówki, gdzie z kilku fragmentów zniszczonych obiektów montuje się jedną „muzealną sztukę”. Bywa też, że drogą uzupełnień . z jednego zabytku robi się dwa i to zupełnie inne. Przykładem może tu być czara kielicha mszalnego opatrzona autentycznymi, dawnymi znakami, do dna której wystarczy dolutować trzy- kulki, aby uzyskać typowy kubek do wina. Kielichowi pozbawionemu; czary wystarczy w jej miejsce wprawić prostą w robocie tuleję do świecy (a jeszcze lepiej wykorzystać starą, ze zniszczonego świecznika) i już mamy piękny lichtarz. A przy okazji rozpłynął się w nicość kielich mszalny o niepewnym — lub co gorsza — pewnym pochodzeniu.